Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Było ich dwoje.djvu/36

Ta strona została uwierzytelniona.

Maryśce sił nie stawało, ale się krzepiła jak mogła. Najgorzéj było z Salomonową, która już do siebie przyjść nie potrafiła; siły się jéj wyczerpały... coraz było z nią gorzéj. Sprowadzono księdza... a jednéj soboty w nocy, gdy szewc powrócił do dworku późno, zastał dwie stare baby zajęte około ciała, a Maryś w kącie zanoszącą się od płaczu...
Bardzicki na widok trupa nie mógł już nawet łzami ulżyć sobie, stał jak martwy; potém na ławie siadł, mruczał, jęczał i zasnął.
Maryś z żałości wielkiéj nie wiedziała co się z nią działo. Babom, które się zajmowały pogrzebem, nie umiała nawet powiedzieć, gdzie czego szukać było potrzeba.
Ksiądz i bractwo, do którego należała Salomonowa, pochowali nieboszczkę. Za trumną szedł mąż i dziewczę zapłakane.
Co teraz było począć!!
Babki, które towarzyszyły na cmentarz konduktowi, Maryś odprowadziły do domu. Tu pusto było i zimno, nawet drew brakło, by ognia rozpalić. Jedna z kobiet nie wiadomo zkąd trzasek trochę w fartuchu przyniosła.
W spiżarni, oprócz garstki mąki, nie było nic...