samobójstwo ksiądz wierzyć nie chciał. A że mu się na baby poskarżyła Maryś, pomedytowawszy, kazał ze szpitala zwołać starą Dosię, o któréj wiedział, iż uczciwą była a poradną, i tę sierocie dał do dozoru.
Owa Dosia, baba lat ze siedmdziesiąt mająca, kozak była urodą, siłą, zdrowiem i żywością. Nie lękała się niczego, gębę miała, że jéj nikt nie przegadał i naturę taką, że nie wierzyła nikomu.
Była to jéj jedyna wada. Nawykła życiem obawiać się wszystkiego, podejrzywała każdego, domyślała się zawsze najgorszych zamiarów — pilnowała się niezmiernie. Zresztą żwawa była do zbytku, pracowita i gadatliwa.
Przybywszy do dworku — poczęła od tego, iż go zrewidowała jak najskrupulatniéj.
— Żeby potém nie powiedzieli, żem ja co, uchowaj Boże, zwędziła.
Maryś miała kilka groszy, za te kupiono chleba, omasty, mąki... a po kątach i na półkach znalazły się biedne szczątki zapasów... Nie mogły więc z głodu zemrzeć.
Ponieważ len i kądziel była, radziła Dosia prząść, ale Maryś nie umiała, i ona téż ręce już miała zgrubiałe i odwykłe.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Było ich dwoje.djvu/38
Ta strona została uwierzytelniona.