Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Było ich dwoje.djvu/40

Ta strona została uwierzytelniona.

— Tać! — odparła Dosia. Ale co tu kopać? czémże zasiać? czém zasadzić? Tu ani pruszyny w domu niema.
— Na strychu, jeśli myszy nie zjadły, nasienie jest... bo Salomonowa je pochowała.
Poczęła się tedy robota w ogrodzie, dla kogo? Bóg raczył wiedzieć. Staréj Dosi czasem się zdawało może, iż chata i ogród do niéj należały; Maryś zawsze wyglądała powrotu Bardzickiego, o którym słuchu nie było.
Już zieleniało w polu, gdy pewnego dniu zapukano do okna. Stara była sama około pieca... Wyjrzała... Chłopak stał, konia trzymając za uzdę i rozpatrując się około dworku.
— A Maryś gdzie? spytał.
Dosia naprzód obejrzała pytającego, nim mu wskazała na ogród... Tymczasem już, głos pono usłyszawszy, biegło dziewczę do sieni — i stanęło, ucieszone widokiem starego towarzysza z Koralówki.
— Co mnie tu w karczmie powiadali, — począł Staszek; — czyż to może być — sama zostałaś w chacie?
— Ale tak! Majster może powróci.
— A teraz co? rzekł przybyły.
Maryś westchnęła.