— Widzicie! Ksiądz mi dał oto dla opieki, — wskazała babę; i we dwie biedujemy.
Ale gdy pan Bóg ciepło da, biedy wielkiéj nie będzie... Kur kilka zostało... z ogrodu się coś sprzeda...
A wam jak? zapytała.
Staszek się rozśmiał.
— Nie zgorzéj, rzekł. Dowiedzieli się, że pisać, czytać umiem, przy pisarzu pomagam. Ze stajnim się uwolnił.
— U tego pana co i dawniéj?
— U niego.
Maryś przyjmować czém nie miała... wstyd jéj było.
— A co daléj, jeśli szewc nie powróci? zagadnął Staszek.
— Albo ja wiem? szepnęła Maryś...
— Jak Bóg miły szkoda was na tę pustkę... bo się zapracujecie jak chłopka — rzekł Staszek...
Was by ztąd wyciągnąć.
— A nuż Bardzicki wróci — domu tak porzucić nie mogę...
Dosia wdała się w rozmowę gorąco, bo jéj szło wielce o to, aby w dworku pozostać.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Było ich dwoje.djvu/41
Ta strona została uwierzytelniona.