Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Było ich dwoje.djvu/42

Ta strona została uwierzytelniona.

— Cóż tu złego? zawołała — ona tu jak u siebie. Sama sobie pani. Z głodu nie pomrzemy! Z dworku nikt nie wypędza.
— Na całeż życie w nim nie zostać! rzekł chłopak.
Maryś nie wiedziała co rzec na to; milczała.
Staszek chwilę jeszcze popytał o to i owo. Skorzystała z tego baba, aby się poskarżyć, iż im nasion i wysadków brak będzie; a gdy Maryś na chwilę odeszła, dobył chłopak dwa talary i oddał je babie na to... co najpilniéj było potrzebne. Stara popatrzyła nieufnie na pieniądze, wahała się z wzięciem ich, wreszcie schowała.
Staszek, prawie nie żegnając się, odjechał precz.
Upłynęło lat dwa.
Salomon nie powrócił i wszyscy byli tego przekonania, że — jak się wyrażali szydersko, — do Gdańska popłynął. Mówiono o nim czasami, powrotu nikt się nie spodziewał...
Dworek po nim pozostały, do którego nikt się nie przypytał, wcale teraz inaczéj wyglądał.
Trudno było uwierzyć, aby dziewczyna, prawie dziecko, z małą pomocą staréj baby, takich cudów mogła dokazać. Lecz, jest-to prawdą niezaprzeczoną, że człowiek zostawiony bez opieki, sam sobie, zmuszony myśleć i pracować, dojrzewa