prędzéj, domyśla się rzeczy wielu, uczy sam — słowem, wyrabia w sobie siły, którychby nie miał, gdyby go los pieścił i służył mu.
Maryś była osobliwszém dzieckiem, a choć na nie wyglądała jeszcze, bo tylko że jéj wzrostu dużo przybyło, ale chuda była i niezgrabna, — dawała sobie rady jak stara.
Dosia ociężała nieco, lecz wielką jéj téż była pomocą. We dwie z opuszczonego dworku zrobiły domek schludny, a w ogrodzie tak gospodarowały, iż piękniejszego w Błotkowie nie znalazłeś.
Drobiu hodowało się mnóstwo i bardzo szczęśliwie. Kur liczba urosła do kilkudziesięciu, a nawet dwie gęsi obiecywały, chodząc na skrawku łąki w dole ogrodu, że i one będą głowami rodziny.
Roboty nie było tak wiele, by i szyć i prząść i pończochy robić wieczorami Maryś nie miała czasu. Czytywała téż na głos z książki nabożnéj Dosi, która, jeśli się nie zdrzemnęła, słuchała.
Prosta kobieta, owa towarzyszka dziewczęcia, wprawdzie może zawczasu wtajemniczała ją w życie i odkrywała strony jego mniéj jasne, — lecz że była uczciwą i pobożną po swojemu, nie popsuła w niéj tego, co od podkomorzynéj z Karolówki wyniosła.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Było ich dwoje.djvu/43
Ta strona została uwierzytelniona.