Dwór państwa łowczych znał on z opowiadań, bo sąsiedztwo to było z Jagminami.
Jak tu się było mu dostać?
Nie po drodze i daleko, — musiał na inny czas odłożyć.
Marysi pan Bóg błogosławił, bo weselszego przytułku, po samotnie spędzonych dniach we dworku — nigdzieby pewnie nie znalazła.
Łowczy sam, pani łowczyna, dwie panny łowczanki ludzie byli choćby do rany przyłożyć. Wszyscy oni hypokondryków i melancholików nie cierpieli i brzydzili się nimi. Łowczy śpiewał cały dzień, łowczyna przez pół dnia się śmiała, panienki były trzpioty wesolutkie.
Trafił się gość, a do panien dorosłych i majętnych przyjeżdżało kawalerów mnóztwo, przyjmowano serdecznie, śmiano się jeszcze głośniéj zrywano do tańca... Niewiele im tam do tego potrzeba było. Kapela była domowa, bo kredencerz grał na skrzypcach, a na wsi mieli basetlistę.
Łowczyna téż robotą nie przeciążała nikogo, i najczęściéj, głaszcząc po głowie, mawiała:
— Odpocznij bo sobie, moje dziecko.
Ładu wielkiego nie było, ale pobożność serdeczna, dobroduszność wielka, dla ludzi łaskawość —
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Było ich dwoje.djvu/48
Ta strona została uwierzytelniona.