się czémś piękniejszém od innych. Prawda, że przy całéj swéj niezgrabności, Myszkówna miała pewną powagę, — jakiś wdzięk dziewiczy, na którym innym, trzpiotowatym dziewczętom zbywało.
Czuwanie nad Marysią wyrobiło w nim jakby poczucie jakiegoś obowiązku...
— Juścić ja jéj tak porzucić nie mogę, mówił sobie — bo to sierota mnie jednego ma, na całym świecie... a ja téż nikogo.
O tém co będzie daléj nie pomyślał jeszcze — ale stróżem i opiekunem być teraz zdawało mu się konieczném.
Żenić się zaś — ani mu do głowy nie przychodziło jeszcze; — nie miał nawet własnego konia, sukni ledwie dwie pary lepszych, grosza wcale. I wiek téż był nie potemu.
Było to więc z obu stron przywiązanie szczególne, na pozór chłodne, a jednak więcéj na wytrwanie stworzone niż gwałtowniejsze namiętności.
Maryś ciągle przemyśliwała, czy on téż się dowie o niéj i czy się tu dostanie, — Staszek głowę łamał jakby się to wyrwać i zabiedz do Szerokiego Brodu. Bo i przybyć tak do dworu, dla widzenia się... nie wypadało gładko.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Było ich dwoje.djvu/52
Ta strona została uwierzytelniona.