Osobliwsza to była, wielka, przestronna komnata, ze stropem starym w kwadraty ubranym, cała zarzucona księgami i papierami. Ogromny stół prawie cały one zabierały, tak, że tylko róg jego ode drzwi, na którym jeszcze obrusik leżał, do jedzenia służył. Przy ścianach stały półki nieporządnie narzuconemi fascykułami i foliantami przepełnione.
Rejent, z rękoma na kolanach, twarzą, zwrócony ku kominowi, grzał nogi zastygłe.
Zobaczywszy chłopaka u drzwi, zapytał go naprzód, czy jadł wieczerzę; otrzymawszy podziękowanie rozpoczął rozmowę od pytania, czy pisać umiał poprawnie, czy charakter miał czytelny i dobry.
Szczęściem, Staszek miał przy sobie przepisaną pieśń pobożną, którą mógł pokazać rejentowi.
Rozpatrzył ją on przy świetle kominka i, oddając, nadmienił, że mógł się przespać w izbie naprzeciwko, gdzie był tapczan gościnny i siennik.
Radził potém, aby sobie przez jutrzejszy dzień odpoczął, toby się jeszcze z nim mógł rozgadać lepiéj, a możeby się co znalazło...
Ostatnie słowa niewyraźnie wymówił...
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Było ich dwoje.djvu/58
Ta strona została uwierzytelniona.