Staszek zanocował gdzie mu naznaczono. W izbie stęchliznę czuć było, a i tu polica stała z księgami. Zresztą nago i biednie.
Nazajutrz rano iść nie śpieszył Staszek; dano mu coś przekąsić... Rejent znowu zaprosił do kancellaryi. Tu objawił życzenie, aby mu za dyktandem Staszek coś napisał na próbę...
Siedli tedy...
Musiała próba wypaść niezgorzéj, gdyż rejent odezwał się, że mógłby go wziąć do przepisywania... na jakiś czas — ale wielkiego jurgieltu naznaczyć mu nie może. Utrzymanie jakie takie i gdyby się rok przeciągnęło, dwieście złotych...
— A co do roboty, dodał — godzin trudno liczyć... Wiele ja pracuję, to i ty będziesz musiał... Jeśli ja stary wytrwam — młody tém łatwiéj.
Wprawdzie mylił się w tém rozumowaniu rejent, bo łatwiéj jest staremu, nawykłemu, przy stoliku wysiedzieć dzień cały, niż młodemu, potrzebującemu ruchu i powietrza; — ale Staszek nie miał nic lepszego przed sobą, musiał to przyjąć co się nastręczało.
Stanęła tedy umowa z tym warunkiem, że miesiąc czasu przeznaczony był na wzajemną próbę jeszcze.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Było ich dwoje.djvu/59
Ta strona została uwierzytelniona.