ją. Bo choć miała tak łaskawych opiekunów w obojgu łowczowstwie, zawsze ten Staszek dla niéj był jakby rodziną, jak bratem.
Rozmaitemi mądremi środkami, nie zdradzając się, potrafiła sobie wydostać wiadomość, że Staszek miejsce u Borzęckich stracił, ale gdzie się udał nie było nikomu wiadomo. Domyślała się już, że gdzieś daleko za służbą wędrować musiał.
Smutno jéj było.
— Lecz żeby téż się nie zgłosić! powtarzała sobie...
Po upływie roku już się nawet przestała spodziewać wiadomości, gdy przez niewiadomo jakąś okazyą, spóźniony o dwa czy trzy miesiące, nadszedł list od chłopaka. Donosił on gdzie był, co robił i że mu było smutno bardzo... a co daléj ma poczynać nie wiedzieć...
Maryś zebrała się na odpowiedź przez okazyą, z pomocą arendarza — a list, z rąk do rąk wędrując, w kilka miesięcy doszedł wprawdzie Staszka, ale gdy się go już nie spodziewał, — zbrukany, rozpieczętowany i podarty.
Dwa lata upłynęły w tém rozerwaniu dwojga istot, które pomimo to czuły, że je coś z sobą wiązało.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Było ich dwoje.djvu/65
Ta strona została uwierzytelniona.