Maryś już zrozpaczyła, by kiedyś Staszka widzieć mogła, gdy czasu świąt Wielkanocnych, uwolniwszy się na dni kilka, z furki na furkę się przesiadając, — jednego wieczoru przywlókł się on do Szerokiego Brodu.
Gdy wywołano Maryś z garderoby — nie mówiąc kto się z nią chciał widzieć; i zobaczyła przed sobą słusznego, chudego, wymizerowanego chłopaka; ledwie się dobrze wpatrzywszy poznać go mogła — tak był zmieniony.
Jemu téż w téj pięknéj panience rumianéj, świeżéj, pełnéj, uśmiechniętéj, dawną Maryś poznać było trudno. Ale oczy miała też same i swój wyraz twarzy łagodny a poważny.
Obojgu łzy się rzuciły z oczów.
Radość była wielka.
Maryś pobiegła natychmiast opowiedzieć się państwu — i oznajmić im o Staszku, o którym nieraz przed panienkami mawiała, — tak że ją czasem nim prześladowano.
Łowczanki ciekawe wybiegły zobaczyć gościa Marysinego, i powróciły rozczarowane, tak się im wydał nędzny i nie piękny.
Maryś zaś tém bardziéj jakoś nim się zajęła.
Litość w niéj wzbudził.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Było ich dwoje.djvu/66
Ta strona została uwierzytelniona.