Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Było ich dwoje.djvu/69

Ta strona została uwierzytelniona.

— A ja toż samo o was aż do listu — sądziłam. Ale — dodała wesoło — czy to może być żebyśmy my sobie byli obojętni...
Staszkowi na widok ślicznego dziewczęcia serce się ściskało. Kochał ją teraz stokroć więcéj, lecz naco się to im zdało.
— A! moja Maryś, rzekł po staremu... Ja was więcéj niż siostrę miłuję, wyście dla mnie na świecie jedyną — ale co wam po mnie. Biedak jestem, na nic się ni komu ni wam nie zdam; a wy sobie znajdziecie lepszych niż ja — tysiące...
— Słuchaj-że, Staszek — odparło dziewczę kładnąc mu rękę na ramieniu — co to ma do tego kto lepszy, kto bogatszy, kto piękniejszy — kiedy się raz do kogo przywiąże, to ten nad wszystkich.
Pamiętasz Koralówkę? dziećmi będąc ciągleśmy się szukali... A teraz ja przez te lata tom oczy za wami wypatrzyła. Często się gniewałam na siebie. — Poco o nim myśleć kiedy on zapomina... a zapomnieć nie mogłam!
Uśmiechnęła mu się.
— Moja Maryś! zawołał chłopak — jabym za was życie dał — ale co potém! co potém!
Nie wiedzie mi się, do niczego się dobić nie mogę... Obojeśmy ubodzy...