Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Było ich dwoje.djvu/7

Ta strona została uwierzytelniona.

Sala, w któréj zasiadał, niedaleko od okna na ogród wychodzącego — widok przedstawiała osobliwy.
Zdawało się, że z całego domu do téj wielkiéj izby zniesiono co tylko było w domu sprzętów. Stały one w największym nieładzie. Szafy poroztwierane, kufry na wpół wyładowane; na ziemi razem walały się, pozrzucane na kupy, odzież staroświecka męzka i kobieca, bielizna, papiery, broń, siodła, srebro, szkło, porcelana...
Zaledwie przejście od drzwi do krzesła było wolne.
Na kanapach, po ławach nagromadzone były makaty, kobierce, płótno... zapasy domowe najcenniejsze i najmniéj cenne.
Przed siedzącym mały stoliczek zarzucony był papierami i regestrami.
Opodal trochę, wśród tych kup, trzymał się chudy, z rękoma na plecach założonemi mężczyzna ubogo ubrany, w czarnych butach kozłowych, blady, wynędzniały — rozglądając się ciekawie ale smutno.
Jegomość z nogami obrzękłemi, a twarzą wstrętliwą, zdawał się uradowany i tryumfujący.
W ręku trzymał papier i uśmiechał się do niego.