starali, powiadam ci, nie pójdę za nikogo tylko za ciebie. Czekać trzeba — będę czekała! Co wielkiego! dziesięć, piętnaście lat... Tobie się szczęście zmienić musi — Bóg łaskaw!
Pogłaskała go po twarzy...
— No! chodź — zawołała — pokażę ogród, rozruszasz się... Dosyć tego smutku, u nas tu nawet nie wolno z nim się nosić...
W takich rozmowach całe dwa dni upłynęło. Maryś tymczasem przez panienki do łowczego się udała, aby jéj krewnemu pomógł miejsca wynaleźć.
Stary, śmiejąc się z podejrzanego pokrewieństwa i palcem kiwając, przyobiecał.
Łowczanki, które przez te parę dni spotykały ciągle Staszka, a raz się z nim nawet wdały w rozmowę, znalazły go wcale do rzeczy, ale nie pięknym, chmurnym, a i czerwone jego zapracowane oczy im się nie podobały.
— Już to, słuchaj Maryś, rób z nim co chcesz, ale jeżeli się myślisz wydać za niego, to my na to nie pozwolimy. Ty sobie znajdziesz raźniejszego kawalera... On jeszcze kiedy oślepnąć może.
Maryś na myśl tę samę krzyknęła z przestrachu.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Było ich dwoje.djvu/71
Ta strona została uwierzytelniona.