Maryś się rozpłakała odebrawszy go i — jak szalona, uspokoić się nie mogła... koniecznie sama chcąc jechać do chorego.
Łowczyna się temu oparła mocno i nieco ją uspokoiła, radząc czekać, a choćby drugiego potém wyprawić posłańca. Znajdowała, iż na żaden sposób nie wypadało jéj za narzeczonym gonić, który się tak jakoś okazywał chłodnym dla niéj.
Przez kilka dni Maryś we dnie i po nocach płacząc, zmizerniała, o mało się nie rozchorowała sama, w końcu wdowę po ekonomie, która miała dworek w Szerokim Brodzie, namówiwszy z sobą do podróży, tak się jechać uparła, że łowczowstwo oboje już wstrzymywać jéj nie chcieli.
Bryczka i konie z Kraskowa przyszły, zapasy na drogę także, i z płaczem się rozstając ze swemi dobrodziejami, Maryś z panią Rzepkową — wyruszyła w podróż, uściskana i pobłogosławiona.
Droga do Wólki, choć była rozpowiedziana dobrze przez posłańca i woźnica zaręczał, że do niéj trafi, trwała o dzień dłużéj, niż obrachowano.
Pora była jesienna, błoto rozgrzężone a poboczne szlaki, któremi się przebierano, niepewne, tak że parę razy pobłądzono; zamiast w południe, późną nocą zajechała Maryś przed małą karczemkę, która nawet zajazdu nie miała. Trzeba więc
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Było ich dwoje.djvu/86
Ta strona została uwierzytelniona.