Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Było ich dwoje.djvu/90

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nigdy w świecie!... rzekł żywo... ale inna to rzecz obowiązek mężczyzny a kobiety. Do nas należy opieka — a mężczyźnie zostać ciężarem dla niéj, srom i hańba. Lepiéj umierać.
— Nie prawda! zawołała Maryś — nie! nas stworzył Bóg do niańczenia słabych, do leczenia chorych, do obowiązków miłosierdzia... Wyście żołnierze i panowie, my piastunki...
Stach milczał ponuro zamyślony.
— Maryś, serca mi nie kraj — rzekł — podłym nie będę..
Do szpitala pójdę, tam miejsce moje... do klasztoru jakiego mnie przyjmą...
Posłyszał ją płaczącą i zamilkł.
Siedzieli oboje słowa już nie mówiąc.
Rzepkowa, która stała z początku w sieni, weszła do izby powoli, i u progu się zatrzymała słuchając, ale nie uważali na nią.
Stara ekonomowa była jedną z tych gadatliwych istot, które nie umieją milczeć długo. Wmięszać się jéj jednak do rozmowy téj było trudno.
Staszek, który już miał ten instynkt i bystrość zmysłów, jaką daje przytępienie jednego z nich, poczuł obecność czyjąś w izbie.
— Ktoś tu jest? — szepnął.