Maryś spojrzała.
— To moja towarzyszka podróży, pani Rzepkowa — rzekła, i dodała.
— Siadaj-że, proszę...
— Mój Boże!... odezwała się stara, załamując ręce... Cóż to wam na oczy...
— Zaniewidziałem — rzekł cicho Stach... zaciągnęło mi je...
Ekonomowa milczała chwilę.
— Słyszałam ja, rzekła, że takie zaciągnięte oczy kurują. Są na to sposoby. Nie trzeba rozpaczać.
— A! nie! nie! podchwyciła prędko Maryś — i ja słyszałam, że się ślepota taka leczy... znajdziemy lekarza...
Stach milczał... a po chwili szepnął:
— Rejent tak łaskaw, że mi ofiarował furmankę do Lublina, więc czy do szpitala...
Maryś mu nie dała dokończyć.
— Ależ my mamy bryczkę i konie, furmanki nie trzeba... pojedziemy razem.
— To nie może być; — rzekł Staszek stanowczo.
— Moja pani Rzepkowa, odezwała się dziewczyna, zwracając ku niéj wejrzenie i dając jéj znaki.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Było ich dwoje.djvu/91
Ta strona została uwierzytelniona.