— Byle Staszek był gotów, my na noc musimy ztąd choć o parę mil, bo w karczmie ani dla nas ani dla koni miejsca niema.
— To-by to najmniejsza, boć we dworze się znajdzie... rzekł cicho sługa.
Stach milczał.
Po małéj chwili chłopak przyniósł ubogie nakrycie i niewykwintne śniadanie. Maryś ledwie je tknęła, ale Rzepkowa jadła za dwoje; Stach nie chciał nic.
Nie odzywał się prawie i z ławy nie ruszał, Maryś go nie odstępowała. Mowy już nie było o podróży, a o czém inném choć ekonomowa poczynała, nikt jéj nie odpowiadał.
W końcu Maryś wzięła za rękę Stacha.
— Chodź, rzekła — pójdziemy razem podziękować gospodarzowi za to co dla ciebie świadczył, choć — choć — westchnęła — przez niego straciłeś oczy, ale — on temu nie winien, boć nie chciał cię gubić.
Staszek nie dał się z ławy poruszyć.
— Podziękuję mu, odparł, gdy będę jechał — bo furmankę mi przyrzekł, a ja nie z wami ale na niéj do szpitala muszę...
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Było ich dwoje.djvu/96
Ta strona została uwierzytelniona.