Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Całe życie biedna.djvu/123

Ta strona została uwierzytelniona.
109

Gdy się sami zostali, on postawił fajkę i odezwał się do modlącéj Anny.
— Dośćże już tego udawania, moja pani! dość tych łzów, mdłości i nabożeństwa. Ja nie jestem tak głupi żebym temu wierzył. Bardzo fałszywe masz o mnie wyobrażenie, jeśli mnie bierzesz za jakiegoś sentymentalnego warjata. Uprzedzam Panią od dziś dnia, że to ze mną nie uchodzi, że jestem srogi i bardzo srogi i nie znoszę nieposłuszeństwa. Widziałem tysiąc razy podobne sceny i wiem co one znaczą! cha? cha! trafiłaś na człowieka z którym trzeba rozumnie postępować i zaniechać tych niepotrzebnych czułości. Jesteś moją, chociaż widzę, że ci się to niepodoba; ale się stało i nieodstanie! Chcesz z mojéj strony łagodności, bądźże posłuszną i zapomnij o mdłościach. Co ja to długo nie zapomnę i nie daruję żeś jest przyczyną tych plotek, tych baśni, które od dziś dnia przyczepią się do nas.
Anna modliła się i klęczała, a gdy mąż kończył swoją szyderskim tonem naukę, ona powstała, podniosła ręce i cicho rzekła.
— Bądź wola twoja!