Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Całe życie biedna.djvu/148

Ta strona została uwierzytelniona.
134

— Tylko mnie nie strasz Bałabanosiu —
— Ja jutro zdaję rachunki i idę —
— Dajże pokój! wszak ci to tego tak obcesowo robić nie można! Ja się muszę namyśleć, ja muszę to rozważyć! prawdziwie! ktoby się to był spodziewał!
To mówiąc siadła pomięszana Podkomorzyna, a plenipotent uczuł, że w niego duch wstępował i już dobrze wróżył sobie, pierwsze lody były złamane, zostawało rozumnie rzecz doprowadzić do końca. Ale to go nie przestraszało, znał on dobrze swoją panią i wiedział, że gdy jéj da do wyboru pójść za niego, lub całkiem go porzucić, pewnie na pierwsze się zgodzi.
Tak tego wieczora przygotowawszy ią, następnych Bałabanowicz przywiódł ją do dania sobie słowa, wystawił jéj konieczność uczynienia sobie zapisów, wzajemnie dla oka, na krociach kradzionych, ułożył dożywocie i potajemnie wszystko gotował do ślubu. Wkrótce z indultem w kieszeni, jednego wieczora zaczął naglić podkomorzynę o wyznaczenie szczęśliwego końca swoim konkurom i tak ją usidlił, że zezwoliła na niezwłoczny ślub, który się odbył w sali, przy dwóch tylko zaufanych świad-