gospodarował i nikogo więcéj nie puszczał. Była to najosobliwsza graciarnia. W kącie stało brudne, nieposłane łóżko, z pod którego wyglądały butelki wypróżnione i pełne, na ścianach wisiała uprząż stara i parę strzelb popsutych. Podłoga zawalona była gratami bez nazwiska i kształtu, kilka kufrów pełnych tam i sam stało, a na nich leżały jeszcze części odzienia, skóry i żelaztwo. Różnego rodzaju obówie walało się po kątach i izbie, bóty, pantofle, trzewiki, kalosze. Na oknach były flaszki z lekarstwami dla koni, maście, słoiki ze szrótem i prochem, sznypry i podkowy połamane. W głowach łóżka stał kantorek, którego szukał P. Mateusz, i ku któremu chciwie poskoczył. Z siłą jakiéj dodaje wola, oderwał od razu stare spruchniałe wieko, sięgnął do szufladki i pakował papiery w kieszenie, a pakiet starannie w chustkę od nosa uwinięty włożył na piersi. Potém zatrzasnął bióro, zamknął pokój i pośpieszył do ex-Podkomorzynéj, która go w największéj niespokojności oczekiwała.
— Teraz, rzekł wchodząc, zapisy są w moim ręku, każę zaprzęgać i pojedziem. Zawołał na sługę.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Całe życie biedna.djvu/162
Ta strona została uwierzytelniona.
148