Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Całe życie biedna.djvu/196

Ta strona została uwierzytelniona.
182

Poźno już było, gdy do wioski naszego bohatera czwałem nadjechał Sędzia; ciesząc się na widok świateł w oknach, że Teodora jeszcze czuwającego zastanie. Ludzie jednak spali już i ledwie się do domu dostukał. Sam pan wybiegł w szlafroku, mycce z xiążką w ręku i przywitał Sędziego w sieniach, z podziwieniem.
— Coż cię tu tak poźno do mnie sprowadza? spytał.
— Twój własny interess, odpowiedział przybyły wtaczając się do pokoju, w którym wielki ogień palił się na kominie. Na stole paliła się świeca, porozrzucane były papiery, listy, poschłe kwiaty, medaljony i t. d. Na ścianach angielskie ryciny Pawła i Wirginij wisiały, a po za ramy pozatykane sterczały listy jeszcze, bukiety, wieńce nieśmiertelniczek i różne pamiątki. Kilka wazonów kwiatów zieleniały na oknach, w kącie połyskiwała szpada uwinięta krepą, nad którą nieco daléj rycerskie trofeum opylone wisiało. Maleńki zegar bronzowy, wyobrażający miłość w ułańskim szako, z szablą i ładownicą, pokazywał dziesiątą.
Sędzia padł znużony na kanapę.
— Każ mi dać szklankę wody, zawołał,