Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Całe życie biedna.djvu/36

Ta strona została uwierzytelniona.
22

wszelką przyzwoitością (tak różnéj od matki) tak surowéj i niewyrozumiałéj, na widok tego domu, w którym zégar panował, gdzie niewolno się było rozśmiać głośno, pobiegać, zagadać, poswawolić, i gdzie wszyscy chodzili wysznurowani jak lalki, zdając się albo nie mieć czucia i duszy, albo najpracowiciéj je w sobie ukrywać. Przeszło po niéj zimno, ścisnęło się serce, płakała gdy wyjeżdżała matka, ale milczeć musiała, i przyjąć to szczęście dla tego, że ono się szczęściem rodzicom jéj wydawało. Tu do ostatka stracić musiała Anna, a przynajmniéj skryć przed Ciotką, wszystkie swoje dobrze wychowanéj dziewczyny gusta i upodobania. Fortepian zdawał się Ciotce nieskończenie dziwacznym przy pozytywku dla kanarków. Innéj xiążki nad nabożną, nie pozwoliłaby czytać, uważając to za największą z nieprzyzwoitości dla Panny, śpiéwu nie tolerowała wcale, skoku i wesołości zabraniała surowo, wynurzeń i łzów także strzegła najpilniéj. Kładła na nos okulary, aby zobaczyć co Panna Anna rysuje i darła niemiłosiernie jéj próbki, mając tę sztukę za coś szatańskiego i nieprzyzwoitą kobiécie. Potem zasadziwszy Annę do pończochy, za-