réj nie miał i kładła ją za warunek przyszłemu mężowi Anny. Po swojemu myśląc o jéj szczęściu, głęboko się nad niém zastanawiała, między piątą a szóstą wieczorną codziennie, jeśli gości nie było, i chciała koniecznie młodego Pana Podkomorzego jakiegoś dla Anny, któryby kubek w kubek podobny był do obrazu nieboszczyka, jaki w sercu swojém nosiła, mając go za najprawdziwszy. Tym sposobem zamęście Anny stało się prawie niepodobieństwem.
Napływali w dóm coraz nowi konkurenci, lecz każdy z nich ledwie był za bramą, już mu Pani Dorota wyrok napisała.
— A fi! Boże odpuść! mówiła! Gdybym też miała wydać Anusię za tego ogromnego draba, podobniejszego do hajduka, niż do obywatela przyzwoitego! Najmniejszego podobieństwa z Panem Podkomorzym! A jaki śmiałkowaty, już się do rączki cisnął całować za pierwszą wizytą. Abo do czego to takie włosy kręcone? Nie taki był Podkomorzy! Jéj koniecznie trzeba takiego małżonka, jak mój Podkomorzy. To to był złoty mąż! Ach biednaż ja wdowa! Boże odpuść! Żolka precz z kanapy!
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Całe życie biedna.djvu/39
Ta strona została uwierzytelniona.
25