Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Całe życie biedna.djvu/75

Ta strona została uwierzytelniona.
61

— Prawdziwie, bardzo przepraszam, jakoś —
— Ale i ja spałem! rzekł Sędzia, tak nas ten Pan Mateusz spoił tym morskim ponczem.
— Prawda, pozwoliliśmy sobie trochę nadto.
— No, nie ma nic złego w przyjacielskim domu! Co tam.
— Ale ja — pierwszy raz!
— O! zachciałeś uważać na to! Sam gospodarz to lubi, kiedy gości spoi, cieszy się tém i raduje, a gniewa się na tych co pić nie lubią!
— Któżby to nie lubił! szepnął Bałabanowicz prostując się i poprawując na sobie odzienie.
— Zapewne, mój łaskawco! Ale podobno że już mają dawać wieczerzę. Trzeba wybić klin klinem, napijem się kminkówki! Jakie on ma wódki ten Mateusz, otto dopiero zobaczysz!
— Czy nie będzie zanadto!
— A cóż tam znowu za skrupuły! Co było a nie jest, to nie pisać w rejestr. Jużeśmy poncz przespali, teraz chodź no do wieczerzy.
I wziąwszy pod rękę starego, Sędzia poprowadził go do jadalnéj sali.
Tu już nakryto było do stołu i służący na tacy wnosił właśnie ze sześć flasz wódki do wy-