Mateusz trącił w bok łokciem Sędziego i mrugnął na niego.
— Jakeś łaskaw panie, mówił konkurent, dajże mi słowo, że mi nie odmówisz! słowo honoru?
— A, a, a — samo z siebie! bardzo jestem — jestem, za zaufanie — ufanie — jąkał się Bałabanowicz.
— Niechże ci podziękuję! dodał porywając się od stołu Mateusz i biegnąc go uścisnąć, mój szanowny.
Bałabanowicz odsunął krzesło i cały chwiejący się, ściskał wzajem Mateusza, myśląc sobie
— Ależ to czysty warjat! wszak on mnie ma za poczciwego człowieka!
— Wina! wina! zawołał gospodarz, wypijemy zdrowie pana Bałabanowicza mojego od dziś plenipotenta. Podano, wypito a kommissarz nie posiadał się z radości. Przychodziło mu wprawdzie na myśl czasem, że sobie z niego żartują, tak to dla niego nową było rzeczą widzieć tyle zaufania i szacunku u obcych, kiedy u Żydów nawet miał najpowszechniejszą reputacją szachraja, jednakże nic nie okazywało, żeby to nie miało być szczerem, i nakoniec wziął to wszystko za dobrą monetę.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Całe życie biedna.djvu/89
Ta strona została uwierzytelniona.
75