on mnie miał za uczciwego człowieka? Czy nie drwił on sobie ze mnie. Ale nie! Oni chcieli ze mnie wyrozumieć co Podkomorzyna da po siostrzenicy, jam się im tęgo wywinął i nic nie powiedziałem. Trzeba jechać do Podkomorzynéj i oznajmić jéj o wszystkiém. Niechaj ona nie wyzuwa się z majątku, kto wie czy P. Mateusz zrobi kommissarzem czy nie? a ja może. —
I tu nieśmiał nawet sam sobie głośno swoich zuchwałych myśli powierzyć.
— Niech Podkomorzyna da panience 50,000 złotych, to i to dosyć tymczasem, a zresztą głuchą, ustną obietnicę zapisu, bez wyrażenia jéj w intercyzie. Kto wie? kto wie?
Dumał sobie znów coś niewyrozumiale P. Bałabanowicz poprawując peruki.
— Przy zaręczynach nie będzie mowy o posagu wyraźnéj, a jak przyjdzie pisać intercyzę, złagodzim pana młodego obietnicami zapisu całego majątku, gruszkami na wierzbie — bo kto to wie! sza, Bałabanosiu! to się rozumie! Poprawił peruki i odezwał się do furmana.
— Do Złotéj Woli!