cielca złotego gotuje? Na nieszczęście takeśmy daleko w tej fałszywej zabrnęli wierze, takeśmy ją wyrozumowali, uzacnili, ubrali w złociste słów strzępki i pozornie piękne zasady, że wszelkie pokuszenie się przeciwko panującemu błędowi, zuchwalstwem się wyda i fałszu obroną. Ale nie wyrzec co się myśli i czuje w obec tego kierunku, u nas zgubniejszego niż gdzieindziej, niepodobna, choćby się przyszło na śmieszność i szyderstwo, choćby na odrzucenie pogardliwe narazić.
Cichą i ubogą protestacją niech będzie to słówko nasze i na prędce skreślony obrazek.
Wnijdźcie ze mną do tego domu, który się tam wznosi na pagórku, w tak pięknej okolicy wśród drzew, bielejąc czołem wspartem na kolumnach — nie prawdaż że tu miło i pięknie — a nadewszystko jak porządnie!! jak porządnie! jakie do koła drogi, co za mosty, jak urządzony płodozmian, jakie przepyszne zabudowania gospodarskie, — i znowu — co za porządek! aż miło spojrzyć, że i my już tak czysto po niemiecku umiemy się uregulować.
Nie poznasz kraju swojego w tym zakątku tak przerobionym i urządzonym z cudzoziemska! Wioska pod sznur, chata w chatę jak jedna wedle rysunku i rozmiaru danego stawiane, ogródki rozmierzone pod cyrkiel, płoty jednej wysokości, ulica jak strzelił, drzewka stoją przy kołkach poprzywiązywane jak dzieci u boku guwernerów... wszędzie przy zmianach paliki z napisami, z numerami, w lesie policzbowano zapusty i wręby, na błotach nieużytki, wydmy nawet piasczyste weszły w rachubę... prześlicznie! przecudownie!
Wyobrażam sobie, że holender lub szwab, któryby tu przyjechał jakim wypadkiem, serdecznieby się zapewne uradował i wykrzyknął by z głębi przepełnionego serca, niosąc dzięki niemieckim Bogom.