Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Choroby wieku tom I.djvu/19

Ta strona została uwierzytelniona.

Nie idźmy dalej, nie ma po co, zostańmy już w salonie, powoli doczekamy się, że się tu pościągają wszyscy domu mieszkańcy — a naprzód sam gospodarz którego mierzone kroki już słychać.
Mam honor przedstawić go państwu, nazywa się Jan Dembor...


IV.

Bóg jeden raczy wiedzieć o pochodzeniu pana Dembora, nazwisko niby nasze, o krwi i rodzinie i przeszłości ich, różni różnie prawią. Jedni, przykładając rękę do twarzy i wskazując niby izraelską brodę, szepczą o jerozolimskiej genealogji, drudzy głośniej i śmielej mówią o dziaduniu kupcu w najbliższem wojewódzkiem mieście, inni czarno na białem przekonywają, że go potwierdziła heroldja a nawet dała mu armes parlantes Demboroga. To pewna, że nikt mu nic zarzucić nie może, a wielu go sławi jako człowieka potężnej intelligencji (wyrażenie czysto dzisiejsze i szerokiego nader zastosowania) — niesłychanie praktycznego (drugie wyrażenie charakterystyczne naszej epoki) pierwszego agronoma i technika, gospodarza nieporównanego, obywatela jakich mało itd. itd.
Spojrzawszy na twarz, przekonywasz się że w istocie niepospolitego masz przed sobą człowieka — głowa piękna, posągowa, rysy regularne choć bez żadnego wyrazu, czoło wyniosłe, oczy rozumne i jasne, nos orli, usta nieco szczupłe i zaciśnięte. Ale chłód śmierci wieje z tego oblicza zawsze zastygłego jak lód, wygolonego świeżutko, bez żadnej zmarszczki, bez żadnego żywotnego piętna. Strach przejmuje, gdy się rozmierzy obojętność i sceptycyzm jakich te rysy są uosobieniem, nie pociąga cię do nich nic, chociaż nie powiesz byś chwycił choćby najmniejszą odrobinkę fałszu lub poniżającej jakiej namiętności, króluje tam i panuje zimniuteńki rozum. Jest to też człowiek będący zawsze i wszędzie najzupełniej panem siebie. Gdyby można