bą i ułomną.
Serca w nim ani iskierki — spało czy we śnie umarło.
W czarnych jego oczach, na wysokiem białem czole, w ustach łagodnie ale z trochą przylgłego do nich sarkazmu uśmiechniętych — posągowa tylko rozlana była martwość, zgrzybiała obojętność i z obliczem młodzieńczem, starcem był, dla którego życie nie miało powabu, ani tajemnic.
Wrażeń nie szukał, znając je z teorji i nie widząc by do czego innego prócz do zamącenia błogiego spokoju prowadzić mogły. Przy tem jedno go tylko nieco obchodziło, to dobry byt, bez którego egzystencji nie pojmował. Ojciec przy nim skutkiem kontrastu wydawał się jeszcze istotą gorączkową i nazbyt złudzeniami przekarmioną, — tamten miał cele, pragnienia, plany, ten ich nie wyrobił sobie i nie czuł potrzeby. Urocze słowa tyle działające na młodych, miłość, sława, wielkość, jemu się widać przedstawiały odarte z tego wdzięku jakim drugich mamią, uśmiechał się, ruszał ramionami na nie... gotów był je przyjąć, gdyby mu je na złotej tacy ofiarowano jako hołd należny, ale nigdy o nie współubiegać by się nie ruszył, za nieskończenie niższych mając wszystkich co go otaczali.
Pycha kolosalna, tytaniczna, zimna, pewna siebie, wypotęgowana do indyjskiego jakiegoś zakopania się w sobie, stanowiła tajemne tło tego dziwnego charakteru. Miał się za rodzaj bóstwa, i nie mógł zniżać do pospolitego żywota. Jako umysł już się zabijał tem pojęciem swojej wielkości, bo nie ma postępu i rozwoju, gdzie nie ma wiernego pojęcia natury człowieka i jej ułomności; a Tymlo słabą stronę cudzą chwytając z trafnością nadzwyczajną, w sobie jej nigdy nie dostrzegł i badania krytycznego nigdy nie zwrócił na siebie. Wiele umiał istotnie, ale nachwytana wiedza leżała w nim martwą i bezwładną, bo jej nie ogrzewało serce, brakło ruchu i życia, służyła tylko za oręż zabójczy. To co sam umiał i wiedział uważając za ostateczne, za najwyższy pomnik i rezultat usiłowania
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Choroby wieku tom I.djvu/35
Ta strona została uwierzytelniona.