Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Choroby wieku tom I.djvu/36

Ta strona została uwierzytelniona.

ludzkiego, za coś niewzruszonego, krańcowego — naturalnie nie uczuwał potrzeby iść dalej i szukać więcej.... Z zastosowaniem zaś wiadomości innem jak krytycznem, nie spieszył się przez pogardę i lekceważenie kraju w którym żyć musiał, tęskniąc za komfortem angielskim i wszelkiego rodzaju niepoścignioną doskonałością Wielkiej Brytanji. Był to jeden świat i kraj, z którego Tymlo nie szydził otwarcie, po cichu tylko i zrzadka.
Zresztą był to człowiek grzeczny choć zabijającej dumy i chłodu, obojętny, wyrachowany i żyjący tak sobie, — że żyć musiał, a nic innego nie pozostawało mu do życzenia, tylko powoli dobić się do jakiegoś końca.
Wychowanie specjalne i rozumowane uczyniło go w rzeczach ducha, serca, wiary i najistotniejszej części życia tak obojętnym — obojętniejszym może niż w innych. Nie mówił o nich nigdy, nigdy podobno nie myślał, a kwestje te zwykł był nazywać „questions oiseuses“ nie wiodącemi do niczego. Spełniał powierzchownie co wymagało decorum, ale katolicyzm, protestantyzm, filozoją, po swojemu nazywał zadaniami czasowemi i miejscowemi. Że zaś z majątku i położenia w społeczeństwie liczył się już do arystokracji, obowiązkiem zaś tej klasy uznać raczył protegowanie katolickiego wyznania, był więc en principe ściśle katolikiem, nawet de Maistrzystą, tak jak w Niemczech może by był został pietystą protestanckim, a w Ameryce mormonem. Rzeczy te dlań były obojętne, i poglądał na nie z wysokiego stanowiska nauki społecznej.
Dla niego jak dla ojca, bo w tem zgadzali się zupełnie na jedno, głównem zadaniem był dobry byt materjalny, zbogacenie się uczciwe, prawne, a postępowanie praktyczne. Ale ojciec pracował, on zaś z wysoka patrzał na pracę i tylko czasem przekąsem o kierunku jej raczył przemówić, czując się stworzonym do sterowania ludźmi, nie zaś do mięszania się między pospolitą gawiedź.
Powróciwszy z zagranicy na wieś, pod okiem ojca