ani w wychowaniu dzieci nie poszła ściśle za radą brata, i skutkiem tego było, że choć stan majątkowy Solskich się nie pogorszył, nie o wiele przecie poprawić go mogła zostawując Annie i Michałowi interesa dosyć zagmatwane, przy majętności kłopotliwej. Znał stan ten pan Dembor oddawna, jak w ogólności wiedział położenie wszystkich sąsiadów i niemal każdego czyje nazwisko doszło do jego uszów, gdyż czynny i jasnowidzący umysł ten nie potrzebował nad kilka danych, by z nich wniosek ostateczny wyczerpnąć.
Wiadomość o śmierci siostry obudziła w nim trochę troskliwości o los tak bliskich krewnych. Jako człowiek praktyczny we wszystkiem do czego się jął tylko i to zmiarkował, że usunąć się od dania wszelkiej pomocy siostrzeńcom byłoby stracić na opinji — do wielkich znowu ofiar dla nich nie czuł się powołanym. Należało, ściśle biorąc dobra zająć w administrację, polepszyć ich stan i dźwignąć interesa. Z drugiej strony zdawna życzył sobie dać jakieś zajęcie synowi, który nie godził się na podrzędną przy ojcu rolę, a za warunek przykładał zupełną niezależność... przyszedł więc do wniosku, że nicby nie było lepszego nad powierzenie całej majętności i zarządu Tymoleonowi. Ta myśl zabłysła mu przy śniadaniu, przeszła w jednej chwili przez wszystkie możliwe stanowiska rozwiązania, wzmocniła się, nabrała barwy i urosła na mocne przekonanie... Chodziło tylko o to, by ją głośno objawić i przyprowadzić do skutku.
Milczenie trwało jeszcze czas jakiś, gdy nareszcie pani sama złożyła książkę i z melancholicznym twarzy wyrazem zaczęła przypatrywać się dzieciom swoim. Trudno było odgadnąć jakie uczucie towarzyszyło w sercu temu macierzyńskiemu wejrzeniu, czy tworzyła obraz rodziny do poetycznej powieści, czy troskała się o przyszłość tych dwóch tak pięknych, a tak zasty-