Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Choroby wieku tom I.djvu/59

Ta strona została uwierzytelniona.

wskazując żywo różnicę istot wybranych od pospolitego ślepego jeszcze i zezwierzęconego świata. Małego wzrostu, krępy, barczysty, mimo późnego dziś wieku zdrów i silny, uśmiechał się staruszek poglądając na dzieci z ojcowską czułością.
Był to pan Józef Solski, brat nieboszczyka męża zmarłej, niegdyś rotmistrz wojsk polskich, z tym tytułem do dziś dnia chodzący po świecie wojak, który reszty żywota w domu krewnych na łasce ich dopędzał. Majątek jaki miał z działu ojcowizny w części na służbie utracił, częścią jako nie umiejąc go utrzymać później puścił między ludzi, a że w ożenieniu nie chciał szukać chleba, przyjechał do brata i na jego łasce, potem przy wdowie żył już przeszło lat dwadzieścia. Nie liczono go do rodziny i mało kto wspominał nawet o nim, jak to pospolicie bywa, gdy majątku nie ma krewny — nie rachuje się go nawet do familji. Świat nasz tak zbudowany, że tylko ci co mają coś i dać mogą, wchodzą w jego regestra.


XVIII.

Dziwnem jest zaprawdę to poszanowanie bałwochwalskie ludzi dla grosza, dla tych co go mają, dla wszystkiego co go rodzi; — pochwalićby je można gdyby ono było uświęceniem pracy i jej owoców, ale fraszka tu jaką drogą grosz ten nabyty został, chodzi o to żeby był. Ubogi krewny nie liczy się prawie do rodziny, bo na nim żadne nie spoczywają nadzieje, bogaty stoi zawsze na pierwszym planie, choć nie wiedzieć jak do majętności przyszedł i licho wie jak jej używał. Pan Dembor brat Solskiej zwał się jedynym u ludzi opiekunem sierot, dla tego, że rotmistrza gołego nikt za boże stworzenie nie liczył; choć rotmistrz był rodzonym bratem ojca i najpoczciwszym, a najochotniej poświęcającym się z ludzi. Wprawdzie i on sam trochę był winien temu lekceważeniu, skromny, cichy, potulny, raz wraz miał zwyczaj