Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Choroby wieku tom I.djvu/60

Ta strona została uwierzytelniona.

przypominać, że się nikomu na nic nie zdał, a w istocie był też najniepraktyczniejszym z ludzi. I pomiatano nim jak chciano.
Całe życie rządził się sercem, fantazją, uczuciem, poświęcał bez granic, oddawał do koszuli, ale pogoda jego twarzy świadczyła, że mu ubóstwo ani poświęcenie nie ciężyło. I sieroty i dom ich i wszyscy co znali rotmistrza przywykli byli obchodzić się z nim jak z dzieckiem, które woli własnej nie mając, powolnie słucha co mu powiedzą, i daje kierować się cudzą.
Nie pytano nigdy rotmistrza ani o radę, ani o to nawet czego chce dla siebie, bo wiedziano z góry, że odpowie jednostajnie.
— Pomódlcie się, na Pana Boga zdajcie, a jak was natchnie tak róbcie, serce was nie omyli! kto z Bogiem Bóg z nim.
A w rzeczach tyczących się jego samego, zwykle ruszył ramionami i zakończył:
— A to mi to wszystko jedno... dajcież mi święty pokój — aby wam z tem dobrze było!
Położenie jego w domu Solskich nie było wcale upokarzające, bo miłość je osładzała, wiedział stary, że mu tam chleba kawałka nie żałowano, a tak zresztą mało dla siebie potrzebował, że bez skrupułu mógł to był wziąć od każdego nawet obcego. Do niewygód i najskromniejszego życia przywykły, obchodząc się jak najmniejszem, jadł co mu dali, w lada kątku się mieścił, a elegant nie był też wcale, na tabakę swoją i przyodziewek zarabiając ze strzelbą na plecach.
Była to jedna z tych istot, na które ludzie praktyczni poglądając ze zdumieniem, nie umieją ich sobie wcale wytłumaczyć, mimo najcięższego wysiłku. Bo, jakto niczego nie żądać, nic prawie nie potrzebować, i lekce sobie ważyć to, co dla drugich jest najdroższem. Mało przytem pracowitszych i więcej zajętych było nad niego, nieustannie koło czegoś się krzątał, coś robił, komuś pomagał, próżnowania w sobie i u drugich nie znosił, a pracę swoją najostrożniej po-