święcał dla biedniejszych, którym się przydać mogła.
Wielki miał rozsądek i rozwagę w sądach o ludziach i ich sprawach, na które z właściwego sobie wznioślejszego zapatrywał się stanowiska, ale gdy własny rozum przyszło mu na osobistą korzyść zastosować i użyć, kulawo mu to szło i na nic się jego widzenie rzeczy nie zdało, lada kto go oszukał i wywiódł w pole, lada nadzieja złudziła, wyrozumowawszy najpiękniej, kończył po swojemu.
— Przeżegnaj się i rób, to ci Pan Bóg dopomoże, a co Bóg da to dobre będzie.
— Alboż to wy dokąd jechać myślicie? zapytał rotmistrz posłyszawszy naradę dzieci.
— Odebraliśmy zaproszenie od wuja Dembora, zbliżając się do niego skwapliwie poczęła Anna — jak myślisz stryjaszku, wszak nam wypada i trzeba pojechać?
— A! zapewne! byleby nie na długo moje dziecko, odparł staruszek, a co wy tam robić będziecie w tej fabryce?
— Może się czego nauczymy, zawołał Michaś — wszakże to wuj Dembor nadzwyczaj praktyczny człowiek, a nam takby należało pomyśleć o sobie... poradzić coś...
— A! już i ten o praktyczności gada! żywo zakrzyczał rotmistrz, — a to skaranie Boże z tym wyrazem przeklętym, z którym się nigdzie rozminąć nie można! Nie dawno jeszcze gdzieś stąpił, trzeba było na postęp nadeptać, teraz co słowo to praktyczność! Wszyscy u was praktyczni... ale do kaduka! na co ci Michasiu być praktycznym!
Michaś się zmieszał, a rotmistrz rozśmiał.
— Ot, jużeś się napaści mojej przestraszył, rzekł chichocząc — prawda żem to nadto wziął do serca! Ale bo, do kaduka! ta wasza praktyczność kością mi w gardle siedzi, nikogo i nic już inaczej nazwać nie umie-