fantazji, której nielitościwie poobcinano skrzydła.
— Ale ja nie chcę być innym jak jestem, oparł się Michał żywo, ani się przemienić, ani stracić z duszy tego uczucia jakie w niej noszę... chcę być sobą, i nie pragnę wcale zafarbować się niemi.
— Zobaczysz, oswoisz się, pieszczoszku, jutro cię to już tak razić nie będzie, myśmy niesprawiedliwi i trochę ślepi.
— A oni nudni Anno... śmiertelnie nudni.
— Ale jak praktyczni, każdy w swoim rodzaju! rozśmiała się cichutko siostra, udając głos rotmistrza.
Dzieci miały czas odpocząć do obiadu, na który zadzwoniono o czwartej, by się wszyscy schodzili, bo na nikogo prócz samego gospodarza nie czekano ani minuty. Ubrawszy się skromnie Anna i Michał, zeszli do sali pospiesznie, gdzie na nich już czekał stary Dembor, pani domu niezmiernie wyświeżona, Emilja, Lully i Tymlo, który po swojemu choć chwilkę się przypóźnić musiał i wszedł razem z niemi. Zasiedli wszyscy natychmiast, wśród rozmowy powszedniej, w której najmniej sam gospodarz miał udziału, głęboko jakoś zamyślony i uparcie milczący.
Tymlo który z rana konie swoje przejeżdżał, przyszedł w dosyć złym humorze, a na zapytanie ojcowskie o stajni, odpowiedział nie troszcząc się że goście go nie zrozumieją, iż Trilby zachorował, Oliwer Twist czegoś smutny i nie je bobiku, Miss Seraphina, zrzuciła ujeżdżającego ją dżokeja, a Grumble pić nie chciał.
Michał i Anna słuchali naturalnie jak niemieckiego kazania całego tego sportu.
Dość zresztą milcząco przeszedł czas obiadowy, przybyli nasi nie mogli ani na chwilę wytrwać na zwykłem stanowisku mieszkańców tego domu, gospodarze zrozumieć się z niemi, nie pojmowano się wzajemnie. Dembor starszy miał tyle taktu, że mało się odzywał, Tymlo sportmanował i po angielsku z panią Lully szwargotał o podróżach; a że się śmieli, miało to minę jakby drwili z gości, którzy tego języka nie znali, Emilja ledwie rzuciła niekiedy półsłówkiem, pani Demborowa
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Choroby wieku tom I.djvu/77
Ta strona została uwierzytelniona.