Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Choroby wieku tom II.djvu/18

Ta strona została uwierzytelniona.

naprzód, popytała o brata i przypadłszy do stryja szepnęła mu:
— Kochany stryjciu... boję się o Michała, widzę go jakoś od dwóch dni niespokojnym... niechce mi powiedzieć czego. Musi się martwić interesami.
— Toby był głupi moje serce, rzekł chłodno staruszek, albo jest na nie rada, albo nie ma, w obu razach trzeba zrobić co można, a życia sobie truć nie warto.
— Ale on ucierpieć może, nie dla siebie... dla mnie rzekła Anna. Po prawdzie powiedziawszy stryjaszku, domyślam się, jestem pewna, że interesa Porzeczańskie trochę są zawikłane i nie tak dobrze stoją jak się jemu zdawało. Gotów się tem gryść.
Rotmistrz spojrzał jej w oczy z rozczuleniem i pocałował ją w głowę.
— Nie turbuj się dziecko kochane, Michał ma rozum, właśnie przed chwilą poradziłem mu żeby sobie do pomocy wezwał poczciwego Manusiewicza.
— Ale to właśnie i ja chciałam mu tę myśl poddać.
— Toście chwała Bogu na jedno trafili... idźcież się rozgadajcie.
— Nie, odparła Anna, nie chcę się w to wdawać bardzo troskliwie, Michał pomyślić może, że mnie to tak obchodzi, a mnie nie o siebie wcale, ale o niego szło tylko.
I z tem wybiegła Anna, a Michał wyprawił z listem do starego prawnika.
W kilku słowach powiemy, kto był pan Manusiewicz, dawny mecenas i adwokat, dziś posiadacz małego w okolicy folwarczku.
Samo nazwisko jego wskazywało ormiańskie pochodzenie, jakoż w istocie z rodziny od wieków we Lwowie osiadłej pochodził. Nie wiem jakim trafem bardzo młody jeszcze dostał się do Warszawy na dependenta, mozolnie i powoli małego grosza się dobił, wyszedł na chleb własny i nigdy go nie miał wiele. Uczciwszego człowieka trudno było znaleść, ale ta cnota spartańska i bezinteresowność sprawiły, że przy naj-