Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Choroby wieku tom II.djvu/23

Ta strona została uwierzytelniona.

czego się pracą dorobić, toć ziemi dosyć na świecie, nie przepadnie. Ale jak to im to powiedzieć?
— A cóż, otwarcie, mają wóz czy przewóz, niech wybierają co lepiej. Ja się o nich nie boję, więcej ma Bóg niż rozdał, choćby zresztą i na własną pracę zejść przyszło, młodym to nie tak straszno. Albo to i bogatsi od nich tego losu nie doświadczali?
— Ale ty im to sam jakoś powiesz rotmistrzu, odezwał się mecenas smutnie zwieszając głowę, bo to ja jestem gburzysko niezgrabne i delikatnie, a ostrożnie nie potrafię... a prosto z mostu, jakoś mi dziecisków żal...
— I, wstydź się stary, ściskając go zawołał rotmistrz — czy to już tak wielkie nieszczęście pozbyć się długów, choćby przyszło i trochę poły ponadrzynać? Spokój święty i czyste sumienie, dobrodziejstwo wielkie... dzieci poczciwe i rozumne... Już ja to na siebie biorę, — jutro po mszy świętej pójdziemy do pokoju Anusi, rozmówimy się i zobaczysz jak to pójdzie gładko.
Starzy pocałowali się raz jeszcze ze łzami w oczach i milcząc zamyśleni rozeszli.
Rotmistrz choć tak nadrabiał fantazją, ale kładąc się spać westchnął głęboko.
— Ot! żebym był jak ostatni głupiec, rzekł do siebie, nie stracił ojcowizny, jakby to było dobrze teraz im ją oddać! Masz stary za swoje! było grosza szanować... żeby drugim nie być ciężarem!!!


XXXII.

Pomimo starannego ukrywania się Manusiewicza, nie uszło bacznego oka Anny, ani jego zaprzątnienie, ani narada wieczorna z rotmistrzem. Wiedziała ona równie dobrze jak Michał o złych interesach, a może groźniejszemi je sobie wystawiała niż w istocie były, ale jej nie szło o siebie, tylko o ukochanego brata, i o te istoty biedne, których niedostatek żywił się serdeczną, przyjacielską jałmużną, o rotmistrza, o Klem-