Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Choroby wieku tom II.djvu/24

Ta strona została uwierzytelniona.

bosię, o chmarę starych sług i rezydentów żyjących na łasce Porzecza.
Chciała choćby ofiarą największą zaradzić przyszłości Michała, i zapewnić spłacenie świętych długów serca zostawionych im przez matkę; potrzeba jej było widzieć się koniecznie z Manusiewiczem sam na sam, i przestrzedz go, żeby nie straszył zbytnio Michała. Położyła się spać z modlitwą na ustach, ale usnąć nie mogła, i do dnia, znając obyczaje mecenasa, który zwykł był rano wstawszy pić wodę w ulicy ogrodowej i długo się przechadzać, pośpieszyła żeby go tam pochwycić.
Na widok nadchodzącej Anny, ormianin który się indagacji obawiał i zrzucił cały ciężar na rotmistrza, o mało ze strachu nie drapnął, ale Anusia tak zdaleka dała mu dzień dobry, że się już wymykać jakoś nie wypadało; pozostał więc, mrucząc sobie coś niezrozumiałego pod nosem.
— Słówko mecenasie, słówko tylko, zawołała przybiegając do niego cała zadyszana i zarumieniona, pozwolisz...?
— Ale, i owszem, całując w rękę, rzekł zmięszany starowina — cóż pani każe? co pani każe?
— Z wielką i nieśmiałą przychodzę prośbą, drogi nasz stary przyjacielu. Ja znam dobrze od dawna interesa Porzeczańskie, Michał o nich nie wie tak dokładnie, on się z niemi dopiero oswajać zaczął, wiem że jesteśmy w bardzo złem położeniu, że możeby wypadło się nam wyprzedawać. Zmiłuj się kochany mecenasie, oszczędzaj Michała, żeby go na razie nazbyt nie przestraszać.
— Ale nie ma bo nic tak bardzo złego, — rzekł Manusiewicz wykręcając się.
— Tem bardziej, przerwała Anna, że ja dla siebie niczego nie potrzebuję i zrzekam się wszystkiego dla Michała. Mama to dobrze wiedziała, bom jej powtarzała często, że za mąż iść nie chcę i nigdy nie pójdę. Nie mam do tego stanu żadnego powołania, dodała z uśmiechem — aż nadto kocham swobodę i niezależność moją, i taka już jestem kapryśna, że niktby