ratunek, i zasklepiając ze swą rozpaczą. Niekiedy tylko szyderskie zimne słowo, urągające własnemu nieszczęściu, wyrwało się z tych ust zamurowanych i zbolałego serca.
Gdy Michał począł go pocieszać i chciał mu przedstawiać, że gorliwie się wziąwszy wspólnemi siłami, możnaby jeszcze skończyć układami i choć cokolwiek ocalić, potrząsł tylko głową i rzekł sarkastycznie:
— Tak, toby było wyborne dla kogo innego, ja dla tej fraszki, trochę mniejszej lub większej nie myślę się schylać... Zawsze to ruina, nie mamy się co łudzić, dla nas, to ruina! Demborów nam zabiorą... zostanie nam tam, a raczej pani Demborowej jakaś mizerna resztka... niech sobie jej bronią... jam już do niczego nie zdatny. Co mi tam! wszystko jedno byle życia dokołatać... głupstwo!
Zobojętniały, nie miał w sobie dosyć energji jaką tylko głęboka i niezachwiana dać może wiara, by się dźwignąć i pojąć, że z najostateczniejszej zguby pracą i Bożą opieką jeszcze ratować się można.
Nadaremnie Michał, chcąc w nim nowe obudzić życie, ofiarował mu się z chętną pomocą, nie było sposobu wlać weń nadziei, zniecierpliwiony w ostatku naleganiem, wuj odparł siostrzeńcowi trochę przez gorliwość naprzykrzonemu:
— Moi kochani, myślcie lepiej o sobie, macie tam dosyć do roboty w Porzeczu, a dajcie mi pokój, bo ja niczyjej nigdy rady i pomocy nie potrzebowałem i nie potrzebuję.
— Rotmistrz wasz kochanek, marnotrawca, bałamut, Manusiewicz któregoście tu darmo przywieźli, stary osioł który nigdy dla siebie nawet z okoliczności skorzystać nie umiał... Wasze interesa gorsze są daleko od moich... co wam do nas...? cożeście mądrego poradzili sobie?
— My, hochany wuju, rzekł na to spokojnie Michał — poradziliśmy po swojemu, sprzedajemy wszystko, zostawując prawie czyste Porzecze...
Dembor rozśmiał się sucho i kaszląco.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Choroby wieku tom II.djvu/39
Ta strona została uwierzytelniona.