nach, gdy majestatyczna Emilja zastanowiła go blaskiem swej młodości i wdzięku w Saskim ogrodzie. Cały wieczór latał usiłując się dowiedzieć kto to był taki, i stanął wryty, gdy mu powiedziano, że to córka Dembora.
Mając interes z Demborami, Plama, który wszystko zwykł był obrachowywać i każdą czynność silnem poprzedzać badaniem, znał doskonale samą panię, jej słabości, wiedział coś o córce i zamyślił się głęboko.
Nie wiem u kogo spotkali się powtórnie nowy dziedzic Demborowa i Emilja, kilka wyrazistych rzuconych na nią wejrzeń, nadskakująca grzeczność nieznajomego, zwróciły jej baczność na tego człowieka, a nazwisko jego wcale ją nie przeraziło. Matka zajęta literaturą nie uważała nawet że się tam Plama znajdował, i zdziwiła mocno, gdy jej w kilka dni wspólny przyjaciel przyszedł zaproponować wprowadzenie do jej domu nienawistnego człowieka. Na pierwszą o tem wiadomość oburzyła się i powstała z ogniem w oku, ale po chwili namysłu ochłodła i musiała się trochę zastanowić nad tem co jej zrobić wypadało. Interes o sumę posagową nie był jeszcze skończony, któż wie? trochą grzeczności można by go na lepszej postawić stopie, obrazą osobistą pogorszyć.
Emilja będąca świadkiem namysłu matki wtrąciła swą radę, żeby przyjąć pana Plamę.
— Wszędzie go przyjmują, dodała — okazalibyśmy że nas ta strata zbytecznie obchodzi, gdybyśmy go odpychali wówczas może, kiedy nam chce być użytecznym. Ojciec chybił, że się do niego nie zbliżył, gdy mu to proponowano. Zresztą cóż on winien? Nabył proces i wygrał go...
Pani Demborowa zawsze wielce egzaltowana, nie byłaby przyjęła uwag Emilji, gdyby nie ta nieszczęsna suma posagowa, gdyby nie remanenta, gdyby nie tysiące drobnostek, które jeszcze u niego utargować było