Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Choroby wieku tom II.djvu/53

Ta strona została uwierzytelniona.

można. Poetka i filozofka zbyt długo patrzała przy tak dobrym jak mąż nauczycielu praktyki życia, by na materjalne jego warunki całkiem obojętną być miała.
Trochę więc kwaśno pozwolono się panu Plamie zrana zaprezentować; a dnia tego Emilja wyszła do salonu tak wyświeżona, tak urocza i piękna, że nie tylko starego rozpustnika, ale zakochanego w innej młodzieńca byłaby potrafiła zbałamucić.
Plama dosyć miał wprawy i sprytu, i znaleźć się potrafił; nie mówił nic o przeszłości, wsunął tylko słów kilka o dziwnych czasem koniecznościach położenia, ofiarował się na usługi matce i córce, prosił jak o łaskę o pozwolenie bywania w domu, który tak zaszczytne w towarzystwie stolicy zajmował miejsce, i wyszedł zostawując po sobie najprzyjemniejsze wrażenie, a woń paczuli na pamiątkę bytności.
Emilja oplątała go wzrokiem, obałamuciła, upoiła, zachwyciła, i pierwszy raz może przebiegły spekulator zapomniał się chwytając oburącz tego powiewu dawno straconej młodości. Jednem słowem, stracił głowę tak dalece, że za trzecią czy czwartą bytnością ranną u pani Demborowej całkiem już było widocznem, że z nim Emilja zrobić będzie mogła co zechce. Matka dopiero teraz postrzegła, że się coś dziwnego zawiązywało i oburzenie jej nowym wybuchnęło paroksyzmem.
— Emilko, zawołała po wyjściu Plamy, co to jest? co myślisz? dajesz mu jakieś nadzieje, widzę to po nim... ten człowiek szaleje, plecie niewiedzieć co... ja tego nie rozumiem.
— A cóżby to było złego gdybym za niego poszła? bardzo zimno i stanowczo odpowiedziała córka.
Pani Demborowa osłupiała, ręce załamując i z wielkim wykrzykiem padła wpół omdlała na kanapę.
— Ale to być nie może! co ludzie powiedzą? poczęła ochłonąwszy nieco; dziecko, ty się zgubisz! Ten człowiek to poczwara... to starzec, to nieprzyjaciel rodziny... jestże to zresztą stosowna dla ciebie partja? rozważ... tyś obłąkana! Z twoją młodością!
— Ale moja mamo, odparła Emilja z uśmiechem,