Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Choroby wieku tom II.djvu/54

Ta strona została uwierzytelniona.

ja wiem co robię... Co się tycze majątku, trudno dla mnie o bogatszego człowieka... prawda że niemiły i stary, ale cóż to znaczy?
To — cóż to znaczy? wymówione było z takim akcentem wyższości, z takiem chłodnem szyderstwem, że matka wzdrygnęła się z podziwienia usłyszawszy je, i nie wierzyła prawie uszom swoim.
— A! do czegożeśmy przyszli, zawołała z goryczą — my! my! córka moja żoną jakiegoś Plamy!
— Juściż nie szlachcic podobno, odezwała się Emilja obojętnie, ale żyją z nim wszyscy, bywa wszędzie... Nie najlepszej używa sławy, ale to się da poprawić, bogatym tyle się przebacza!
I uśmiechnęła się do zwierciadła.
— Jakto! więc ty o tem serjo myślisz i przypuszczasz? dodała matka coraz bardziej zdumiona.
— Zupełnie serjo — zawołała Emilja, jestem pewna że mnie na klęczkach prosić będzie o rękę moją... a ja naówczas... zobaczę.
— Ale ja na to nie pozwolę nigdy! zakrzyknęła pani Demborowa.
— Mama namyśli się, popłacze i zgodzi na co ja zechcę, rzekła Emilja, zresztą zobaczymy, jeszcze mi się nie oświadczył, a ja go trochę pomęczyć muszę... gdyby się co lepszego trafiło... a! je ne demande pas mieux!
Pierwszy to raz w rozmowie tej bliżej poznała córkę pani Demborowa, domyślała się w niej chłodu, nie przypuszczała rachuby dochodzącej do bezwstydu prawie. Jakkolwiek sama zimna i odegrywająca tylko komedję uczucia, pani Demborowa miała go jeszcze tyle, że to usposobienie córki przejęło ją strachem i zgrozą. Dwie łzy szczere, macierzyńskie, boleśne potoczyły się z pięknych jej oczów, i pierwszy raz boleść prawdziwa, głęboka ucisnęła jej serce.