Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Choroby wieku tom II.djvu/56

Ta strona została uwierzytelniona.

— Gorzej mnie martwi Emilja.
— To dziecko.
— Nie wiesz jak zimna i uparta!
Tymlo zamilkł chwilę.
— Niepodobieństwo! rzekł zastanowiwszy się — Emilja zrobić tego nie może, a ja nie pozwolę...
Że jednak nadchodziła godzina zaproszonego śniadania gdzieś za miastem, Tymlo spojrzawszy na zegarek nie dopytując więcej, podał matce rękę i wyszedł.
Emilja, która z sąsiednego pokoju słuchała rozmowy brata i matki, siedząc w fotelu z książką w ręku, wstała powolnie i znowu weszła do salonu.
— Zdaje mi się, rzekła, że Tymlo nie w swoją się rzecz wdaje, co jemu do tego za kogo ja pójdę? Każde z nas ma prawo uczynić co mu się podoba. Mama rozstała się z ojcem, Tymlo go porzucił także, jesteśmy wszyscy wolni. Dla czegoż ja jedna od kogoś zależyć muszę?
— Emilko! boleśnie zawołała matka, rozważ proszę cię co mówisz.
— Myślałam i zastanawiałam się długo. Ja jak ojciec nie rozumiem życia w ubóstwie, pracować nie umiem i nie chcę, muszę szukać egzystencji do jakiej przywykłam... zbytku, dostatków i tego wszystkiego, bez czego jak bez powietrza bym uschła.
— A serce? serce? spytała Demborowa.
— Wie mama odparła ze śmiechem Emilja, że doprawdy jedna rzecz tylko której na świecie nie pojmuję, to tego przywiązania śmiesznego, które się nazywa miłością. Mnie nigdy to serce nie zabiło do nikogo... zapewne więcej mi się podoba ktoś ładny i młody, ale to sensu nie ma kochać się w kimś, moja mamo... Ja wolę królować i być panią. Zresztą wszyscy młodzi przystojni i roztropni mężczyźni jednakowo mi się wydają... Lubię się podobać, bawi mnie gdy się kochają i oczyma przewracają jak na mękach, ale we mnie to nie obudza innego uczucia prócz śmiechu.
Tak szczere wyznanie, tak dziwaczna spowiedź zamknęła usta matce, której się zdało że we śnie