ciężkim marzy o czemś nieprawdopodobnem.
— Dziecko moje! co ty mówisz?
— Z mojemi talentami, młodością, zakopać się w kącie, nie módz wyjść na świat dla którego jestem stworzona, dodała Emilja, to najstraszniejsza męczarnia. Ja potrzebuję — bądź co bądź, bogactwa i świetności!
— Choćby z panem Plamą?
— Plama! cóż tam? odezwała się Emilja obojętnie, z nim czy z innym, nie wiem czy mi się co lepszego trafi... nie chcę czekać. Niech się mama oswoi z tą myślą... bo jeśli mi się oświadczy, położę tylko warunki i pójdę za niego.
— Ja na to nie dozwolę nigdy!
— Tak się mamie zdaje... Zresztą nie trzeba się tem gryść zawczasu... bo jeszcze nie ma czego. Dziś piątek, dodała szyderczo dziewczyna, mama przygotować miała pierwszy akt swego dramatu do czytania... lepiej się tem zająć niż mną, co sobie dam radę.
Zimno i bardzo zimno przyjmowała odtąd pani Demborowa Felicjana Plamę, ale Emilja potrafiła mu to nagrodzić, wcale się nie kryjąc z życzliwością dla niego i zawracając mu głowę całkowicie. Spekulant niezręcznie nawet wyrwał się był z półsłówkami znaczącemi, a panna ani im się dziwiąc, ani ich odpychając, dała mu do zrozumienia żeby się starał dla ułatwienia sobie drogi, pozyskać matkę i brata. To zadanie dla starego intryganta przywykłego do korzystania z słabości ludzkich i na tej grze opierającego wszystkie swe rachuby, choć ciężkie, wydało się igraszką. Sam rozkaz panny stanowił główną wygranę, bo był niejako uwarunkowaniem, przyzwoleniem i obietnicą. Sam przez się nigdy Plama nic nie poczynał, używał on zawsze rąk cudzych, wymowy i talentów, i tu więc naprzód pobiegł po ludziach, otaczając zewsząd panią Demborowę chwalcami swojemi. Dał obiadek na któ-