większą wystawnością i przepychem. Panna młoda wyglądała jak posąg Canovy, i tak była piękną, że heroizmu Plamy lub podłości jego trzeba było, aby w tym wieku ośmielić się podać jej rękę do ołtarza. Trzeba też przyznać, że i on niezgorzej tego dnia wyglądał, a choć do Apollina i Antinousa nie miał nawet pretensji, na starego satyra kwalifikował się doskonale.
Państwo młodzi siadłszy u drzwi kościelnych do powozu wraz z matką, którą jeszcze dnia tego otaczano troskliwą pieczą i starano się mieć dla samej przyzwoitości, pojechali wprost do nowego mieszkania na Krakowskiem Przedmieściu, rzęsiście już na ich przyjęcie oświeconego. Tu bal wspaniały rozpoczął erę nową w życiu Emilji, która zaraz poszła obejrzyć swoje pokoje, ujęła rząd domu, i wesoło rzuciła się w objęcia świata, wśród tysiąca oklasków dworu który ją otoczył. O niczem nie mówiono tylko o jej nieporównanej piękności i przepychu z jakim się nowy dom ten tyle obiecujący otworzył. Pani Emilja zapowiedziała, że przyjmować będzie co tygodnia we czwartki, a co miesiąc dawać bale, czemu Plama zrazu nie widział potrzeby się sprzeciwiać.
Odwróćmy oczy od tego smutnego obrazu, niestety barw tak powszednich i spłowiałych, że rychlejby mu prozaiczność jego niż przesadę zarzucić można. Jestże inaczej u nas, wśród tych których wychowuje świat po swojemu, od dzieciństwa przyzwyczajając nadewszystko do zbytku i wpajając im cześć dla cielca złotego? Możeli być inaczej w społeczeństwie dla którego wiara jest formą tylko szanowaną konwencjonalnie, nie mającą władzy żadnej nad obyczajami i wpływu na życie? Duch wygasać musi i serce ziębnąć pod wpływem tego materjalizmu, którym nas zachód zaraża, który szczepim sami jak zbawczy środek, przeciw starym chorobom naszym nie bacząc, że on z sobą daleko od nich niebezpieczniejsze przynosi.