Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Choroby wieku tom II.djvu/66

Ta strona została uwierzytelniona.

drewnianej i nowych budynków pobudowanych zupełnie planem i formą odwieczną naszą domową.
Spotkali się w polu z Michałem, który zsiadł z konia i powoli towarzyszył wujowi. Z razu nic nie mówili do siebie.
— Sam gospodarujesz? rzekł w końcu Dembor.
— Na jednym folwarku łatwo mi wystarczyć...
— Jakto, jedno Porzecze wam zostało?
— I bardzo nam go dosyć.
— Ale to lichota bez tamtych wiosek, panie Michale... maleństwo... szkoda pracy.
— A! wuju, my kochamy nasze Porzecze, a to co się kocha nigdy się nie wydaje lichotą. — Z razu rozstać się z większym majątkiem było nam trochę przykro, ale gdyśmy popłacili długi, uczuli się swobodni, ograniczyli potrzeby i do świętej prostoty życia zwrócili, doskonale nam dziś w tym nowym stanie, nad który innego nie życzym już sobie. Tak nam tu dobrze wśród tej błogosławionej ciszy, z ludźmi którzy nas kochają, do których my przywiązani jesteśmy serdecznie... nic nam nie braknie... mamy nawet na trochę zbytku.
— A! a! rozśmiał się Dembor, i wieleż to daje dochodu po opłaceniu podatków i ludzi?
— W roku przeszłym mieliśmy około dziesięciu tysięcy złotych, i parę na nieprzewidziane potrzeby udało się zmienić na listy zastawne.
Stary uśmiechnął się szydersko ruszając ramionami.
— Jesteście więc szczęśliwi? rzekł stając.
— Jak najszczęśliwsi, kochany wuju.
— A nie śni ci się nic większego? dostatek, znaczenie, sława? wszakże podobno zbierało ci się na artystę?...
— Ale ja w duchu nim jestem, zawołał gorąco Michał, i mam czem pragnienie duszy mojej nasycić. Alboż świat nasz nie piękny? nie malowniczy? alboż nie mogę w chwili wolnej odtworzyć tej pieśni jaka gra w duszy mojej na widok cudnej ziemi naszej? Alboż nie mam tu książek, rozmowy z ludem naszym