Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Choroby wieku tom II.djvu/67

Ta strona została uwierzytelniona.

w którym tyle jest jeszcze pierwotnej poezji i niepokalanego, rzeźwego uczucia? W świat za sławą nie popędzę, bo sława bardzo mi się wydaje lichą... mój zapał wznosi mnie wyżej nad czcze ludzi admiracje... Dostatku nie pragnę, bo bym go użyć więcej nie potrafił, chyba jako fideikomisu powierzonego przez Boga, a to ciężar straszny. Spełniam do czego mnie powołuje położenie moje, cicho, posłusznie, z wdzięcznością w sercu i... nie pragnę, zaprawdę nie pragnę więcej.
Te szczere i ciepłe wyrazy z ust młodzieńca którego oczy poświadczały szczerość, wzruszyły zdaje się Dembora, ale zamilkł i posępnie z głową zwieszoną poszedł dalej ku domowi.
Tu go spotkała Anna z weselem na twarzy krzątająca się około śniadania na ganku, otoczona całym swoim dworem. Rotmistrz, Klembosia, ekonomskie dzieci, wychowanica, stary kapelan, siedzieli już przy stole i na ławkach. — Piotruś siwy posługiwał powoli, gawędząc z panienką, a Iwaś przechodzący od stajni, zatrzymał się był i domawiał do kieliszka wódki. — Wszystko to gwarzyło, śmiało się, rozprawiało, krzątało, składając na prześliczny i pełen wieśniaczej, starej domowej naszej barwy obrazek. Słomiana strzecha dworu i cień dwóch lip kilkusetnich, pokrywały tę grupę.
Może wesołość panująca tu, zbyt bolesnem wspomnieniem przeszłości zraniła serce biednego starca, który się czuł nie w swoim żywiole, udziału w niej brać nie mogąc, i zwrócił się znowu do samotnego mieszkania, a bojaźliwe wejrzenia dzieci pobiegły za nim z politowaniem i czułością.
Tak dni kilka przebył tu Dembor, i powoli w powietrzu Porzeczańskiem orzeźwiał, uśmiech już mniej boleśny zjawiał się na jego ustach, słowo z nich mniej rozpaczliwe ulatywało, tylko przeszłości jeszcze i dzieci przypomnieć nie mógł. W zimnej piersi długiem życiem ostudzonej, nie rychło mogło się obudzić uczucie, na które długo stała zamknięta.
Raz wreszcie zrana Michał wracający z pola zoba-