I był też taki za czasów wojewodziny, kobiety dobrej aż do słabości, a kochającej ten kąt rodzinny nad wyraz wszelki. Ale po śmierci stał się pustką i grobem. Starzy słudzy chodzili płacząc i truchlejąc nad swym losem, bo choć im testamentem zapewniła umierając staruszka dożywocie, i domy i pensje, ale znali hrabinę i wiedzieli, czego się spodziewać po niej byli powinni. Żadna komisja likwidacyjna i urządzająca nie bada surowiej podejrzanych jak plenipotenci hrabiny jej sługi i dożywotników. Przestrach zwiększył się jeszcze, gdy jednego dnia niespodzianie powóz zaszedł przed dwór i dowiedziano się, że hrabia Alfred nadjechał.
Po co? Odgadywano łatwo, że myślał tu zapewne nowy zaprowadzić porządek. Ludziom, co jeszcze od czasów świętej pani, jak zwano wojewodzinę, zachowywali tu wszystko z poszanowaniem bałwochwalczym, jakby nieboszczka jeszcze tu powrócić miała, pewnie zarówno żal było siebie samych i tych pamiątek przeszłości, które fantazja nowych dziedziców, choćby dla okazania swej potęgi, pewnie już zamierzała zburzyć. Tak się domyślano.
Ciekawość była niezmierna, popłoch wielki... oczekiwano trwożliwie skutków, boć hrabia Alfred darmo by nie przyjechał.
Następnego dnia nie zaszło nic nowego, oprócz że powołano ludzi dworskich, a jaśnie pan rozpytywał ich o najrozmaitsze wypadki przeszłości, o wojewodzinę, jej życie, sposób gospodarowania, rządzenia się, użytkowania z dochodów.
Ta indagnacja dla wszystkich była niesłychanie ciężka, gdyż ani jeden ze sług starych nie czuł się powołany do pokochania nowego dziedzica kosztem nieboszczki i oskarżania jej, czego on właśnie zdawał się sobie życzyć i wywołać pytaniami. Z kolei przeszli
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Czarna Perełka.djvu/101
Ta strona została uwierzytelniona.